Dostajesz od znajomej zaproszenie na pokazy filmów krótkometrażowych połączone z paroma fajnymi rzeczami. Bardzo fajna osoba i fajny event. No jarasz się jak na widok rowerka dostanego na komunię. Zaczyna się o 19stej, więc masz kuuupę czasu bo, dowiadujesz się raniutko.
W pracy trzepiesz papierologię od południa, żeby wyjść punkt. 18sta, gasisz światło i w tym momencie w progu staje jegomość z portfelem w dłoniach. Patrzysz na portfel, przed oczami staje Ci stan Twojego konta i potulnie włączasz światło. Gentelman przez pół godzinki wybiera różne rzeczy do swojego auta, po czym pada klasyczne „to ja się muszę z tym przespać”. W myślach trzymasz jego głowę i rytmicznie uderzasz o ladę, w rzeczywistości uśmiechasz się i zapraszasz ponownie.
Na szczęście z pracy nie masz daleko do domu. Acha! Ważne żeby jak człowiek się śpieszy duuuużo rozmawiać przez telefon. Szybki prysznic (tu niegadasz), pobieżne odprasowanie ciuszków (gadasz z tańczącą) i nagle Twój wzrok przyciąga coś zielonego połyskującego na podłodze. Przypominasz sobie o wczoraj tragicznie zmarłej butelce łiskacza która pokryła skrzącym się dywanem całą kuchnię, a aromatem śpiewu i zapomnienia całe mieszkanie. Idziesz napawając się myślą o konsumpcji(gadasz z Kasią), w dłoni dzierżysz uprasowaną koszulę, ręcznik opada Ci z bioder na kostki i lądujesz na podłodze podpierając się dłonią dokładnie o wspomnienie butelki (przerywasz rozmowę). Oczywiście na co krwawisz najpierw? Na efekty prasowania (nieudolnie oddzwaniając do Kasi). Ciuchy do pralki razem z ręcznikiem, biegniesz do szafy (gadasz z suszką) po drugi zestaw „bardzo fajna osoba i fajny event” i za pomocą stopy przypominasz sobie o starej mądrości ludowej: jeżeli coś skaleczyło Ci rękę to nie warto zostawiać tego na podłodze”.
Opatrzony i obklejony plasterkami zamawiasz taksówkę. Jakże to
banalne, że jak się śpieszysz to akurat będzie za 25 min, a nie stoi pod rezydencją.
Rezygnujesz z kolorowych drinków z palemką i bierzesz swój samochód (gadasz z
biczem). Z założenia wieczór traci nieco z uroku, ale nadal to „Bardzo fajna
osoba i fajny event”.
I tu kolejna ważna sprawa. Musisz mieć barrrdzo duży wóz a
event musi być w centrum dużego miasta na w części obdarzonej wąskimi urokliwymi
uliczkami. Telefon pada więc rezygnujesz z gps’u. Nic to, adres pamiętasz ulicę
kojarzysz. No i tu zaczyna się temat duży wóz – uliczki zdecydowanie tracą na
uroku gdy starasz się gdzieś postawić swoją landarę. W końcu jakiś kilometr od
miejsca docelowego porzucasz go pod zakazem parkowania i rozpoczynasz szukanie
adresu na piechotę. I tu jest istotne żebyś akurat miał w stopę wbity
kawałeczek butelki od łiskacza…
Numer 13… numer 13… Nosz 13A jest, ale 13 ni chu chu. Fajna
osoba nie odbiera, bo bierze udział w fajnym evencie. No to skorzystajmy z
dobrodziejstwa przenośnego internetu żeby sprawdzić adres, na wyświetlaczu widzisz
błyskającą bateryjkę i już nic więcej nie widzisz. Ponieważ wiesz, że lubią Ci
się mylić daty i takie tam inne ważne rocznice, zaczynasz szukać modyfikacji
tego numeru pod którym mógłby być budynek mieszczący coś na kształt kina
studyjnego. 3, 23, wyższa szkoła czegośtam, teatr. Dupa, nie ma. Szybki rzut
oka na czas – 21sza. Czyli wszystko co fajne na evencie przeleciało, zaczyna
się część z degustacją wina, a Ty jesteś autem. Mocno uderzasz się otwartą
dłonią w czoło na znak „ale porażka”, plaster odkleja się a pierwsza kropla
krwi dosięga Twojego kołnierzyka.
Spuszczasz głowę i wracasz do domu na tarczy.
Leżysz w łóżku, a popularny portal społecznościowy krzyczy
Ci prosto w twarz „Ty idioto, to wcale nie 13. Hahahaaa blisko byłeś niedojdo”.
Nic, nie ma się co przejmować. Kiedyś zdążysz. Zresztą to nie jest tak, że Cię
nie było.
Po prostu nie pierwszy i nie ostatni raz się ekstremalnie
spóźniłeś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz