Zapragnąłem mieć coś żywego w domu - w związku z tym, że na żonę w
najbliższym czasie nie mam co liczyć, zdecydowałem się na roślinkę. W Piasecznie udało mi się pięknie oprawić kwiatek w doniczkę, tonę
styropianu, biały żwirek i szklany stolik coby to piknie wyglądało.
Zapakowałem to wszystko do auta, zabezpieczyłem coby się nie
ruszało i podjąłem męską decyzję, że całą drogę do domu będę jechał jak
emeryt w kapeluszu, żeby to wszystko dowieźć całe. Jadę góra 70tką
prawym pasem - sam bym na siebie natrąbił, ale są priorytety. I wtedy
poznałem co to prawdziwy kierowca skody - gentelmen z prawego pasa
postanowił skręcić w lewo lądując przed moją maską. Pisk opon, stolik z
tyłu się wywraca, styropian i żwirek pokrywają całą podłogę w mietku,
jęk roślinki przeszywa powietrze wraz z moim synchronicznym ku... mać. Dojeżdżam do domu i zaczynam mozolnie zbierać wszystko z podłogi. Styropian oddzielam od żwiru niczym kopciuszek, upycham go do doniczki a
kamyczki do siatki. 30 minut później wystawiam to wszystko z auta,
otrzymuję szybki podmuch... Styropian pokrywa całe podwórko... Co
większe kawałki styropianu podnoszę, pcham przed sobą stolik (ma
kółeczka) i szepczę pod nosem, że prawie, prawie się udało. metr przed
drzwiami wejściowymi kółko wpada na kamyczek, siatka którą dzierżę w
dłoni z rozpędu uderza w stolik i oczywiście pęka, a żwirek co do jednej
sztuki rozsypuje się u moich stóp.
Cała ta sytuacja pozwala mi
przypuszczać, że gdybym tego dnia podjął decyzję, że lepszym
rozwiązaniem od roślinki jest żona, przy przenoszeniu jej przez próg
drzwi zatrzasnęłyby się jej na głowie. Z drugiej strony nie dałem za
wygraną i kwiatek stoi w sypialni, więc będziesz moja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz