Jak się
okazuje, żeby być pełnowartościowym świadkiem należy mieć pełnowartościowy
dowód osobisty. Najlepiej aktualny. No tutaj niemiła niespodzianka – ku memu
wielkiemu zaskoczeniu mojemu dokumentowi tożsamości właśnie skończyła się
przydatność do spożycia. Właśnie, to znaczy w sierpniu 2012. No to ja się grzecznie
pytam, jak Ci policjanci mandaty wypisują, że obywatel nie wie, że już nie jest
obywatelem?! A nic – mam inne dokumenty – pójdę świadczyć z paszportem. No i tu
kolejna niemiła niespodzianka – tym razem przeterminowany od lipca zeszłego
roku. Prawo jazdy nie miałem co sprawdzać, bo źli ludzie dawno temu powiedzieli,
że jak się zbiera punkty na drodze, to wcale nie dostajesz miksera albo suszarki
do włosów. Szybkie sprawdzenie w internecie i już wiem, że wyrobienie nowego
dokumentu trwa 30dni. Żonkoś dał radę z terminami urzędowymi, to i ja dam! Żebry
o przyśpieszenie wydania możecie prześledzić na załączonym zdjęciu.
Ps. Gdyby ktoś
chciał przyśpieszyć wydanie paszportu, to koleżanka poleca „śmierć w rodzinie
za granicą”.
Pamiętam
jak dziś, to było piękne słoneczne popołudnie kiedy pod mój dom zajechała
znajoma wypucowaną, błyszczącą furą. Wylatuję z mieszkania z detalami garderoby pod pachą, bo przecież wiadomo, że kończyć
ubierać się jest najlepiej w aucie, bo wszystko lepiej leży i nic a nic nie
jest pogniecione. Kiedy już zebrały się trzy pełne auta ruszyliśmy kawalkadą w
stronę Jabłonnej, gdzie to Panu młodemu w niejasny dotąd sposób udało się
przekonać urzędniczkę stanu cywilnego do złamania wszelkich możliwych terminów
ustawowych. I tu popełniamy podstawowy błąd – włączyliśmy GPS’a. Pożartowaliśmy
troszkę jak to z pomocą tegoż urządzenia jechaliśmy na spływ z Warszawy na Kaszuby
przez Wrocław i śmiało ruszyliśmy. Szybko okazało się, że wskazany adres
występuje na jednej ulicy dwa razy w odległości kilkunastu kilometrów. Ujmę to tak:
kiedy pod pałacem ślubów zjawiła się para młoda były oklaski, radość i
uśmiechy. Kiedy stawiłem się ja, były owacje na stojąco i skandowanie. Jak się
okazało poszukiwani już byli świadkowie rezerwowi.
Kiedy
ceremonia dobiegnie końca zazwyczaj rozpoczyna się wesele. W tym przypadku
wybrano formułę garden party w rezydencji Państwa młodych. Jako, że organizacja
obchodów odbywała się równie spontanicznie co organizacja ślubu, Biczku mówił
otwarcie, że jeżeli ktoś chce coś przynieść to będzie przeuroczo. Dowiedziałem się
u źródła że przewidziany jest grill i ognisko, więc niewiele myśląc zanabyłem
drogą kupna kilkanaście kilo kiełbasy swojskiej. I tu kolejna nauka. Jeżeli Panna
młoda okazuje się być wegetarianką, to jest duża szansa, że jej znajomi też. Generalnie
bakłażan byłby mile widziany. Cukinia jakaś. Ale nieeeee – ja stoję na środku
ogrodu z worem kiełby zrobionej ze zwierząt bestialsko zamordowanych w obozach
zwierzęcej zagłady…
Żeby uniknąć
podobnych sytuacji w przyszłości postanawiam poznać biesiadników, zaczynając od
rodziny pary młodej. Podchodzi do mnie siwiutka Pani z szerokim uśmiechem na
ustach. Natychmiast mi się przypomniało, że Biczku obiecał poznać mnie wreszcie
ze swoją babcią z Rybnika, dzięki której powstała moja ulubiona opowieść o niejedzeniu
mięsa (pojechał odwiedzić ją z koleżanką „wegetarianką”. Reakcja babuni – mięsa
nie?! To może kurczaczka…). No tak czy siusiak odwzajemniam platynowej damie
uśmiech i zagajam:
„strasznie chciałem
Panią poznać, tyle dobrego słyszałem. Świetnie Pani wygląda – zupełnie nie jak
babcia”
Uśmiech
znika z lica platynowej damy, a jego miejsce zastępuje kłopotliwe milczenie zabijające
entuzjazm odwlekając nadchodzącą ripostę:
„jestem
mamą Sylwii, Panny młodej. O ile wiem córka nic nie wspominała, że jestem
babcią”
W tym
momencie powinny wystąpić kolejne tego dnia owacje na stojąco, ale musiałem je
sobie sam zorganizować w wyobraźni.
Aby
utrwalić
dobre wrażenie jakie zrobiłeś tego dnia należy dużo pomagać. Na
przykład
kiedy zacznie padać trzeba rzucić się biegiem z tarasu do ogrodu po
rzeczy
które nie powinny zmoknąć. I tutaj okazuje się, że jak pada, to schody
potrafią
być mokre. A jak mokre to i śliskie. Wychodzisz pięknie z progu, w
powietrzu
dotykasz kolanami brody i z wysokości szukasz idealnego miejsca do
lądowania. Wybierasz
trawę, niestety dolatujesz jedynie do ostatniego schodka. Przyjmujesz
pozę
żółwia odwróconego na plecy i próbujesz nieudolnie ułożyć ciało w
telemark,
żeby zyskać u obserwatorów noty za styl. Teraz ważne – nic się nie
stało. Było śmiesznie
i absolutnie nic a nic nie boli. Osuwasz się po schodkach na klepisko
zryte obcasami i wstajesz jakby nigdy nic. Chwila odpoczynku na kanapie w
salonie i masz
pewność, że będzie długo bolało. Ty masz pewność, a Państwo młodzi mają
kanapę
do prania, bo okazuje się że pod schodami zdążyło zrobić się błoto.
Zdjęcia
zbitej d… nie będę udostępniał, ale żeby nie było – mam.
No przesłanie jest takie – można się spóźnić. Można obrażać rodzinę. Ważne, że nikomu nie przylałeś sztachetą. A najważniejsze, to że nie straciłeś przyjaciela, tylko powinieneś zyskać przyjaciółkę - nawet jeżeli nie umie robić kotletów.
Ps. Zdjęcia
zbitej d… wysyłam mailem na indywidualne zamówienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz