śnieg za oknem, na fb zdjęcia egzotycznych plaż. jak to
sobie połączysz, to ewidentnie wychodzi, że albo zrzucisz parę kilo, albo na
tych zdjęciach będziesz jedyną osobą w płaszczu. lubię się wyróżniać na
fotach, no ale zazwyczaj wystarczał wzrost. no i niech tak zostanie – ogień!
sprawdzonych metod jest wiele – skupimy się na podstawowych.
zmiana diety
piwo jest smaczne, zdrowe i pożywne. mankamentem jest
jednak fakt, że każde piwo zawiera tyle kalorii co przeciętny lancz. no i co? no
i gówno – świętości nie ruszamy – rezygnujesz z lanczów – wiadomo.
kiełbasa jest smaczna, zdrowa i pożywna. to tyle co mam
do powiedzenia – nawet nie podejmę próby. to już nie jest temat świętości – to
już religia.
samiec ma jeść i koniec kropka. staram się jeść często,
zamiast raz dziennie. i to by było to, co ja jestem w stanie zrobić w temacie
diety.
ćwiczenia
na siłownię zawsze jest daleko. jak jest blisko, to
niestety akurat jest czynna “nie w tych godzinach”. na basen aura ewidentnie nie
sprzyja. człowiek mokry na ten śnieg jak wyjdzie... no tydzień w łóżku murowany.
i to spędzony nie w ten fajny sposób. ćwiczenia w domu – no niestety akurat w
domu rozpisujesz nową dietę “kiełbasa na tysiąc sposobów”. zapisane kartki
wszędzie leżą, no nie ma gdzie tych brzuszków robić, a na rowerku stacjonarnym
suszy się pranie. noooo w łikend posprzątasz. no w ten następny
dziewczyna rzuciła
ta jedna jedyna. taka wyczekana. taka z którą mogłeś
konie kraść i nie udawać, że kradniesz je najlepiej na świecie. po prostu
kradniesz je tak jak TY kradniesz konie, i dobrze wam z tym. leżysz w łóżku,
patrzysz tempo w sufit i rozpamiętujesz każdą kradzież. dni mijają i ewidentnie wychodzi,
że ona po prostu Cię nie chciała, bo jesteś chujowy. po tygodniu bycia chujowym
w łóżku w końcu kończą Ci się papierosy. zakładasz cokolwiek – w końcu i tak
będziesz wyglądał chujowo – i idziesz do kiosku po szlugi. drepczesz chodnikiem
ociekając chujowatością. nikt na ciebie nie patrzy, tylko szyld siłowni łypie z
elewacji pobliskiego budynku. aaaa i tak pewnie nieczynna. wracasz do domu z
reklamówką tytoniu – spokojnie styknie na popołudnie. rozbierasz się i wchodząc
do sypialni potykasz o wagę. jak wszystko w mieszkaniu leży dokładnie na środku
podłogi. z nudów na nią wchodzisz i... no okazuje się, że razem z bagażem
chujowatości ważysz 4 kilo mniej niż odziany w zbroję z zajebistości. chyba czas coś zjeść. ale skoro ty to kiełbasa, to chyba też jest chujowa.
wzdrygasz się na samą myśl...
wstałeś, przeszedłeś się troszkę, no generalnie
rozgrzewka odwalona. zdejmujesz pranie z rowerka treningowego i tak sobie
zaczynasz jechać. a jak tak jedziesz, to może sobie puścisz wiadomości – od
tygodnia nie wiesz co się na świecie dzieje. a po zaległych wiadomościach
okazuje się, że jesteś cały przepocony. następnego dnia znowu podchodzisz do
lodówki, kiełbasa znowu jest równie chujowa jak ty. wchodzisz na rowerek i znowu
jesteś przepocony. a gdzie człowiek się nie poci? na basenie! i tak się tworzy
rutyna. mijasz chujową kiełbasę, pocisz się, zmywasz to na basenie, wracasz do
domu i jesteś chujowy. a jak leżysz w łóżku i patrzysz w sufit to już
przechujowy. włazisz na rowerek. z niego nie widać sufitu.
spotkałbyś się ze znajomymi, ale po co mają spędzać czas
z kimś takim. na wszelki wypadek do nikogo nie dzwonisz, tylko idziesz na basen.
tak żeby nie było, że siedzisz sam w domu w piątkowy wieczór. w drodze na
pływalnie czujesz, że zjeżdżają Ci portki. dorabiasz sobie pierwszą dziurkę.
pewnie teraz sprawniej kradło by się konie. no ale tylko z nią. otwierasz piwo –
no góra siedem. piwo zawsze Cię rozumiało. a po pijaku no po prostu musisz do
niej napisać. rano się budzisz, sprawdzasz telefon i uświadamiasz sobie,
jaki jesteś chujowy. wkurzony do czerwoności włazisz na rowerek, a przed
wyjściem na basen dorabiasz drugą dziurkę w pasku.
wieczorem z lodówki wywalasz przeterminowane parówki i
zeschniętą kiełbasę. w sklepie wybierasz coś, co się nie zepsuje – musli trwa
wiecznie. po jakimś czasie piwo, siódme, telefon, trzecia dziurka. w drodze na
basen rzuciłbyś się z mostu, ale na bank ktoś by wezwał greenpeace. i skoro już
powiedziałeś sobie, że wyglądasz jak wieloryb, robisz na basenie jeszcze więcej
długości. w końcu naturalne środowisko.
no i tak im bardziej uświadamiasz sobie, że te konie to
raczej będziesz kradł sam, tym na basen jest bliżej, a serek wiejski jest
łatwiej strawny. im bardziej jesteś chujowy, tym rowerek jest mniej suszarką do
koszul, a piwo mniej przyjacielem.
popisałbym jeszcze, ale to strasznie chujowe. idę na
basen, to może chociaż będę miał jakieś ładne zdjęcie z plaży. ja przytwierdzony
do kutra greenpeace’u.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz