odzyskany dzień tygodnia

Piątek piąteczek piątunio. Czekam na łikend jak na zbawienie, żeby sobie jakoś odbić fakt, że niewielu z moich znajomych jest w stanie wychodzić w tygodniu. Wszyscy się szczęśliwie zakochali, rozmnożyli, albo może po prostu dorośli? Nie mam pojęcia. Tak czy siusiak jakoś tak się porobiło, że chyba tylko ja zostałem na placu boju.
A ile można walczyć w pojedynkę? Ile można poznawać powierzchownie ludzi przy kuflu? No dużo, ale jakoś fajniej z drużyną. Tak czy inaczej – piątek. No i tu pojawia się kolejny stres. A jak w łikend Twoi znajomi są także dorośli?! Łapiesz za telefon i zaczynasz szukać opcji. Dzwonisz dopóki nie znajdziesz. Jak menel błagający o drobne na browara. Byle jakiego, byle był, byle się coś działo. Tyle, że wczoraj mi się po prostu nie chciało. Przyszło mi do głowy, że jeżeli nikt nie zadzwoni do mnie, nikt nie uzna, że gdzieś jestem potrzebny, to po prostu zostanę w domu. No trochę godności mać. W piątek piąteczek piątunio… W domu…

Ja i moja godność otworzyliśmy oczy i spojrzeliśmy przez okno. Ukazał nam się widok, który zazwyczaj odprowadzał mnie w sobotni poranek do domu. Bledziutkie słońce, bledziutko błękitne niebo, niedobudzone ulice. Tylko wszystko jakby takie wyraźniejsze?! Ostre, że aż nie naturalne. Otrząsnąwszy się z szoku sięgnąłem odruchowo po butelkę z wodą i wystarczył jeden łyk! Właściwie był to łyk pro forma – taki sobie od niechcenia, a nie ratujący życie i pozwalający językowi odkleić się od podniebienia. Wygramoliłem się z łóżka i od razu stanąłem prosto. Nic nie boli, podłoga się nie rusza. Nie trzeba iść po ścianie do łazienki. Nie potykasz się w przedpokoju o spodnie. Oesssu szaleństwo nowych doznań.

No dobra, skoro już tak się porobiło, to śniadanko. Mocna kawa i starannie przygotowany omlet podany na hamaku wiszącym na balkonie. Tu kolejne miłe doświadczenie – ptaki swoimi porannymi śpiewami nie rozrywają Ci głowy. Wsłuchujesz się w nie grzejąc się porannym słońcem i jest Ci dobrze. Nabierasz ochoty, żeby coś zrobić. Cokolwiek, byle konstruktywnie. Szybkie sprzątanko, zmywanko, naprawiłem sobie pasek supermana zepsuty chu chu albo jeszcze dawniej (doskonale podkreśla mentalną niedojrzałość). No i przypomniało mi się, że salon fryzjerski do którego nie udało mi się dojechać od dwóch tygodni w soboty jest czynny. Nigdy nie brałem tego pod uwagę bo czynny, ale do 15stej. No godzina do tej pory nie osiągalna, ale teraz jest 9ta! Prysznic, biegiem do salonu, no może mojego fryzjera nie ma, bo Michał też lubi pospać, ale Pani Ewa dobrze mi zrobi. No i zrobiła, a skoro ja taki nowy i piękny, sobota też piękna i młoda, to zamiast wrócić do domu poszedłem przed siebie. Tak po prostu zapomniałem skręcić gdzie trzeba.

Miałem zrobić małe kółeczko, bo tak bez telefonu na dłużej? Ale przypomniało mi się, że dawno nie byłem w dzień przy fontannach, potem, że nie widziałem czegoś tam, potem znalazłem miejsce gdzie moi znajomi brali ślub… No i tak sobie gadałem sam ze sobą, rozmyślałem, aż nagle się okazało, że jestem kawał za starówką (dla tych co nie wiedzą, że mieszkam na Powiślu – to jest kawał, przynajmniej dla mnie). Zazwyczaj w połowie tej trasy szwankowały mi kolana - jak lekarz mówi, żeby już nie jeździć na nartach, a Ty wiesz lepiej, to potem nie możesz chodzić na długie spacery. A dziś wszystko działa. No to skoro mi tak świetnie idzie samemu ze sobą, tak się świetnie ze sobą dogaduję i tyle nowych doznań sobotnich zbieram to idźmy na całość. Postanowiłem zobaczyć kolejne nowe rzeczy. A gdzie antychryst nie bywa? Wszedłem do pierwszego napotkanego kościoła. Nie to, że miałem objawienie czy mi się wydawało, że to niedziela. Po prostu, jak już doznawać nowości, to doznawać. Szlajanie się po starówce jakoś zawsze bardziej mi się kojarzyło z lokalami konsumpcyjnymi niż ze zwiedzaniem.

Pierwszy lepszy, nazwy niestety mimo szczerych chęci nie pomnę. Część w trakcie remontu. Jak głoszą tablice za moje pieniądze, bo sponsorem jest miasto. No skoro już się zrzuciłem, to poczułem się jak w domu. Chłonę spokój i zadumę, oglądam sobie wszystko dokładnie, aż nagle słyszę zachrypnięty krzyk za plecami: „Wy tylko dzieci umiecie gwałcić! Kraść i gwałcić!”. Jak się okazało spokojny sen Pana menela, którego mijałem przy wejściu, śmiał zakłócić ksiądz. Znaczy księdzo-złodziejo-gwałciciel, wedle kwiatu społeczeństwa. No trochę mi to duchowe uniesienia ostudziło, więc zacząłem wychodzić, aż wpadły mi w oko świeczki do odpalenia "w intencji”. No jak w amerykańskich filmach. No i tak sobie pomyślałem, że znam taką jedną osobę, z którą chodziłem tędy często i która w modlitwy wierzy. Postanowiła odmienić swoje życie i ruszyć z kopyta, a ja chyba do tych zmian nie pasowałem. I tak sobie stałem myśląc o niej i patrząc na płomyk świeżo odpalonej intencji, gdy z tyłu rozległo się ochrypnięte „pedały w sukienkach”. No weź się nawróć w takich warunkach! Ja tu bliźnich kocham, tak?! Może nie jestem ochrzczony, ale za to wiem kiedy zmienia się lokal w sobotnie poranki. Zabrałem moje duchowe uniesienia i zrozumienie do następnego przybytku. Świeczek nie było, ale za to inne atrakcje – ślub na żywo! Bardzo, bardzo młoda para młoda, ołtarz i jakieś dziesięć piętnaście osób. Jakoś tak bez szału ze znajomymi pomyślałem. I wpadłem na genialny pomysł, żeby podbić frekwencję. Może się czują trochę jak ja wczoraj? Nowożeńcy naprawdę mieli głupie miny gdy pod kościołem duży facet w krótkich gaciach i koszuli w kratkę (tak, tej z „faceci nie płaczą”) złożył im najlepsze życzenia utrzymując, że się nie poznaliśmy, ale to przez czysty przypadek. Liczyłem na zaproszenie na wesele, żeby nie było, że ja taki samarytanin…

Kilka godzin później siedzę sobie z komputerem na kolanach i myślę, że to wspaniała sobota była. Pierwszy raz dogadałem się z tyloma osobami na raz. Sam ze sobą, z Tobą, no i z zaskoczoną Magdą i Marcinem (wiem jak się nazywają dzięki wybitnie nudnemu kazaniu). No i mam czas i chęci, żeby to opisać. Czasami nie warto zakrzykiwać myśli byciem zajebistym i wszechobecnym. Czasem trzeba im stawić czoło. No ale dzisiaj to chyba już jednak muszę być wszędzie i wypić wszystko, bo jak przyjadę na niedzielny obiad przed 17stą, matka może zejść na zawał, albo mnie nie poznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Blogger Gadgets